Stanowczo nie jest dobrze. A powodem tego niedobrze jest zaliczony wczoraj wieczór panieński....
Krótko mówiąc..... U M I E R A M. Nie wiem czy to dieta, czy sam fakt
niespożywania od jakiegoś czasu czegoś więcej niż pół piwa spowodowały,
że czuję się jak wyjęta z pralki? A może po prostu wódeczki było ciut
ciut za dużo??? :) (Nie było tak źle, 4 flaszki na 10 bab to chyba nie
tak starsznie dużo?!?!) W każdym razie zołądek i jelita odmawiają
posłuszeństwa, świat nieco się kręci i działam w zwolnionym tempie. Ale
skoro to piszę, to chyba idzie ku dobremu, co? :)
Najgorsze, że zamiast leżeć i użalać się nad własnym kacem (i głupotą
własną niestety) muszę ruszyć tyłek i zacząć się poakować, bo wyjazd
już jutro.
Dobrze, że dzieci nie ma w domu... No nic, idę pić wodę z cytryną i
miodem (bo metoda klin klinem jakoś mnie odrzuca) i dawaj do walizek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz