czwartek, 29 września 2011

71. Przedszkolne zmory - z archiwum

Serce mi się łamie i czuję ścisk w żołądku od kilku dni.
-Synku, jak tam w przedszkolu?
-Dobrze...
-Znalazłeś już sobie kolegę?
-Piotrusia, ale jest chory...
-Ale bawisz się z innymi dziećmi jak nie ma Piotrusia?
-Nie, sam ze sobą...
-A dlaczego?
-Bo oni nie chcą się ze mną bawić...
-A mówiłeś im, że chcesz się z nimi bawić?
-Tak, ale oni nie chcą...

Wczoraj babcia odebrała Antosia z przedszkola z niemal histerycznym płaczem, bo ktoś podeptał jego rysunek.
Nie odnalazł się jeszcze w nowej grupie ten mój Syn kochany. A poprzednim przedszkolu był Maks i Kubuś i inne dzieci, z którymi Antoś złapał dobry kontakt. W  obecnym przedszkolu trafił do grupy 4/5-latków, w której na 25 dzieci jest tylko 8 czterolatków, a poza tym wszyscy się znają od dłuższego czasu. No i samo to moje dziecko tam jest. Niby na co dzień nie pokazuje, że coś jest nie tak, ale potem w jednej chwili jego odczucia się kumulują i wybuchają. I nie wiem jak pomóc mu poradzić sobie z tą sytuacją. Jutro idę porozmawiać z wychowawczynią.
Znacie jakieś bajki-pomagajki, które pomogłby poradzić sobie z takimi sytuacjami?

niedziela, 25 września 2011

70. Nasz Maiciuś :) - z archiwum


Jakoś trudno mi uwierzyć, że Nowy skończył już trzy lata... Niedawno się toto rodziło przecież... Jaki jest nasz Trzylatek? Zawsze uśmiechnięty i pogodny, humorki miewa rzadko. Przytulasty bardzo i całuśny. Uwielbiam słuchać jak się śmieje, robi to całym sobą. Jego autorytetem jest brat, poszedłby za nim w ogień. Zawsze też o nim pamięta: "a dla Atosia tes masz cukerka?". Jest też dzielnym przedszkolakiem - od początku września ani razu nie było płaczu w przedszkolu, a panie go uwielbiają. Potrafi zaskakiwać. Ostatnio przerwał zabawę tylko po to by się przytulić i powiedzieć mi na ucho "kocham cie mama".
Chciałabym Synku, byś taki pozostał, byś radośnie i z uśmiechem szedł przez życie i byś swoją radością i pogodą ducha zarażał innych. Kochamy cię mocno!

niedziela, 18 września 2011

69. Stressss - z archiwum

Ciężki tydzień za mną. Okupiłam go kilogramem mniej na wadze i włosami wypadającymi garściami. Przez tydzień Monż niemal nie jadł obiadu, w domu panował kosmiczny bajzel i generalnie rodzina nie miała ze mnie pożytku bo chodziłam przybita, zestresowana i nie do życia. A wszystko przez L4 jednej koleżanki z pracy i zaplanowany już dawno urlop drugiej. Jakoś tak się nieszczęśliwie złożyło, że oba te wydarzenia zbiegły się w czasie i Optymistka musiała wyjść do potworów jakimi są KLIENCI. Tak, tydzień na obsłudze klienta dał mi w kość. Jako, że na co dzień zajmuję się w pracy nieco innymi sprawami musiałam w dość szybkim tempie opanować system obsługi i wszystkie reguły, promocje, itd. Niestety błędów (koszmarnie głupich) się nie ustrzegłam, a najgorsze, że nie wynikały one z mojej niewiedzy, a chyba tylko z nieuwagi spowodowanej zdenerwowaniem. Zjadłam opakowanie Valerinu, wypiłam hektolitry mięty z melisą i jakoś przetrwałam, ale gdzieś koło środy byłam pewna, że raczej muszę poszukać innej roboty, bo do tej kompletnie się nie nadaję. Wiem, że to był rzut na głęboką wodę i że do wszystkiego można przywyknąć i wszystkiego się nauczyć, jednak tydzień to za mało. Z drugiej jednak strony cieszę się, że wreszcie mam to za sobą - prędzej czy później musiałabym poznać i to stanowisko.
Żeby nie było mi za łatwo, w piątek po południu dostałam telefon z przedszkola, że Dzieć gorączkuje i nie daje się dotknąć niani, która przyszła go odebrać. Jako, że z biura nie mogłam się ruszyć nosiło mną strasznie, bo zwykle było tak, że gdy coś się działo mogłam w pracy rzucić wszystko i jechać do dzieci. Tym razem musiałam ściągać Menża, żeby Dziecia odebrał i zaprowadził do lekarza.
A już tak na dobicie, w piątek, również po południu, umówiona byłam na chirurgiczne usuwanie ósemki. Miało nie boleć. Bolało. Znowu doszłam do wniosku, że ból porodowy to jednak pikuś.
Dopiero wczoraj odetchnęłam, a dziś odpoczęłam. A jutro z opuchniętym policzkiem ruszam dalej do boju.

sobota, 3 września 2011

68. Przedszkolaki - z archiwum

Rozpoczęliśmy rok przedszkolny bezboleśnie :) Starszak zachwycony nowym przedszkolem poleciał jak wiatr do sali i tyle go widzieliśmy. Młodszy przestraszył się tylko nieco, gdy wszedł do sali i zobaczył grupę płaczących dzieci, ale odwróciłam jego uwagę w stronę zabawek i dwóch dziewczynek, które nie płakały no i przetrwał. Następnego dnia tylko troszkę się zdziwił, dlaczego te dzieci tak płaczą, a potem poszedł się bawić. Nie było problemu ze spaniem, ani z jedzeniem, ani z tym, że mama przyszła dopiero o 14.30. Jest dobrze, bo chłopaki nie mogą doczekać się poniedziałku :) a Maciek ciągle powtarza, że przedszkole jest "śupel" :) Nie myślałam, że pójdzie aż tak łatwo. Ufffff.