Trzeci dzień w pracy po urlopie za mną. W poniedziałek rano płakałam,
we wtorek już tylko się skrzywiłam, a dziś poszło mi już całkiem
sprawnie. Przyzwyczajam się do z powrotem do codzienności :) Pomaga mi w
tym niewątpliwie pogoda. Gdyby grzało słońce byłoby trudniej :)
***
Na urlopie zdarzyło się nam kilka, nazwijmy to, nieplażowych dni. Cóż
było robić - szliśmy na miasto pozbyć się pewnej ilości monet z cyferką
2 (można zbankrutować normalnie!) albo spacerowaliśmy tylko brzegiem
morza. Jednak wolnego czasu do zagospodarowania zostawało nam sporo. Ten
czas pozwolił odkryć, że starszak rośnie nam na... hazardzistę i
miłośnika gier wszelkich. "Tatusiu pogramy w szafy??" słyszał Monż
nagminnie, poprawiał, że to szaCHy i wtajemniczał Dziecia w szachowe
tajemnice :) Dziadek był za to od gry w karty - wojna już opanowana i
podstawy makao :) Hierarchię kart oraz co to pik lub kier syn ma już w
małym palcu. Babcia była od planszówek - uporczywego chińczyka,
zabawnych drabinek i gąsek oraz czasami od młynka (bo on jednak nie taki
łatwy). A ja byłam od Jengi :) Poznaliśmy tę grę u znajomych krótko
przed urlopem i bardzo nam się spodobała. Największą frajdą jest
oczywiście moment, w którym wieża ulega prawom grawitacji i z hukiem
ląduje na stole lub podłodze.
A oto mały gracz:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz