***
Na urlopie zdarzyło się nam kilka, nazwijmy to, nieplażowych dni. Cóż było robić - szliśmy na miasto pozbyć się pewnej ilości monet z cyferką 2 (można zbankrutować normalnie!) albo spacerowaliśmy tylko brzegiem morza. Jednak wolnego czasu do zagospodarowania zostawało nam sporo. Ten czas pozwolił odkryć, że starszak rośnie nam na... hazardzistę i miłośnika gier wszelkich. "Tatusiu pogramy w szafy??" słyszał Monż nagminnie, poprawiał, że to szaCHy i wtajemniczał Dziecia w szachowe tajemnice :) Dziadek był za to od gry w karty - wojna już opanowana i podstawy makao :) Hierarchię kart oraz co to pik lub kier syn ma już w małym palcu. Babcia była od planszówek - uporczywego chińczyka, zabawnych drabinek i gąsek oraz czasami od młynka (bo on jednak nie taki łatwy). A ja byłam od Jengi :) Poznaliśmy tę grę u znajomych krótko przed urlopem i bardzo nam się spodobała. Największą frajdą jest oczywiście moment, w którym wieża ulega prawom grawitacji i z hukiem ląduje na stole lub podłodze.
A oto mały gracz:

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz