środa, 8 września 2010

25. Chora... - z zarchiwum

Czekałam tylko kiedy Antoś przyniesie coś z przedszkola. Tymczasem sama przyniosłam :( Zachciało mi się kawki z koleżankami to mam. Choć nie powiem, złość mnie bierze do dziś na koleżankę właśnie. Bo przyszła na to spotkanie chora, a wiedziała, że będzie tam 6 dzieci. Miałam ochotę wyjść jak to zobaczyłam, ale zostałam... no i teraz leżę z bolącym gardłem i zajętymi zatokami :/ Chłopaki szczęśliwie przejęli na razie tylko lekki katarek i nic więcej im nie dolega. Niemniej jednak Antoś został w domu, tak dla świętego spokoju.
Zaraz zaraz - napisałam, "leżę"??? Nie no, nic z tych rzeczy. Dla nas, mam, nie ma przecież taryfy ulgowej. Gdy rozłożą się nasi kochani mężczyźni, to trzeba koło nich biegać, tacy są biedni i zmęczeni. Ale za nas nikt nic nie zrobi. Obiad nie ugotuje się sam, pralka sama się nie zapełni, pranie samo nie powiesi, "gary" same się nie umyją (chyba, że posiada się zmywarkę - ja niestety nie posiadam). A już tymbardziej nie ma co liczyć, ze którąkolwiek z w/w czynności uczyni za nas szanowny małżonek. Nie nie, bo przecież nie jest z nami aż tak źle, ruszać się możemy. Chodzę więc wściekła jak osa i obiecuję sobie w duchu, że jak przyjdzie co do czego nie kiwnę palcem koło chorego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz