Nigdy nie lubiłam się uczyć. Zdobywanie wiedzy nigdy nie było dla
mnie frajdą, co najwyżej przykrym obowiązkiem. Może dlatego, że rodzice
nie potrafili mnie do tego w odpowiedni sposób zmotywować, nie pokazali,
że to może być ciekawe? Może dlatego, że przy każdej porażce słyszałam
krzyk, że się nie przyłożyłam, nie postarałam. Mam w głowie dwa obrazy z
dzieciństwa. Oba chyba z czasów pierwszych klas podstawówki:
1. Siedzę nad zeszytem i ćwiczę pisanie. Staram się bardzo pisać
piękne krągłe literki, dół strony w zeszycie ozdabiam pięknym szlaczkiem
w wisienki. Jestem z siebie zadowolona, bo wydaje mi się, że dobrze mi
poszło. Biegnę więc do mamy, żeby się pochwalić. i... dostaję ochrzan!
Że litery za szerokie, za krzywe i w ogóle nie takie jak powinny być i
ani słowa o szlaczku.
2. Nie pamiętam czy w drugiej klasie były już oceny więc możliwe, że
coś mylę, ale zapadła mi w pamieć wycieczka do Częstochowy, którą zwykle
odbywało się po 1szej Komunii. Zamiast się nią cieszyć cały czas
myślałam, czy przypadkiem pani Dorotka nie wygada się mojej mamie o
trójce, którą dostałam z matematyki. Pani Dorotka się nie wygadała, ale
za to zrobiła to "życzliwa" mama mojej koleżanki - "słyszała pani o tej
trójce którą Ola dostała?..." No i pamiętam awanturę po powrocie do
domu, krzyk mamy (tata nigdy nie wrzeszczał), jej pretensje "czemu mi
nie powiedziałaś" i moją odpowiedź "bo się bałam, że będziesz krzyczeć".
Za niedostanie się na studia też mi się oberwało, choć na maturze
poniżej 5 nie zeszłam. No ale przecież niedostanie się na AWF na
fizjoterapię oznacza sporą dozę głupoty...
Pamiętam też bardzo dobrze jak stresujące były sytuacje, gdy matka
siedziała nade mną gdy robiłam zadania lub gdy przepytywała mnie z
czegoś... Wyłączało mi się myślenie i męczył mnie uporczywy ścisk
żołądka. Tylko piątki były satysfakcjonujące.
Pamiętam to wszystko, wiem jak bardzo potrafi to być destrukcyjne, a
sama wczoraj zrobiłam dokładnie to samo. Antoś miał zadane rysowanie
kółek (jako wstep do pisania nutek w przyszłości). I choć wiem, że jego
kółka w żadnej mierze nie mają prawa być doskonałe i jeszcze długo nie
będą to dostawałam niemal furii, gdy siedziałam i patrzyłam jak próbuje
je rysować. Choć w sumie, gdy sobie teraz o tym myślę to chyba mniej
chodziło mi o kółka, a bardziej o sposób w jaki się do nich zabrał,
czyli niemal w biegu, bez większego zainteresowania, nie zrobił
wszystkiego bo musiał biec dalej do zabawy. Oczywiście skończyło się
moją złością, jego niechęcią i w ogóle wszystkim tym, czym taka sytuacja
nie powinna była się skończyć.
I gdy tak sobie to wieczorem na spokojnie zanalizowałam to się
przeraziłam. Bo to przecież dopiero etap zabawy, dziecięcego poznawania
świata. A ja już nie umiem temu sprostać. Co będzie, gdy zacznie się
szkoła? Tak strasznie bym nie chciała, by moje dzieci czuły się tak jak
ja, gdy musiałam czegoś się uczyć, by się nie zniechęcały porażkami, by
wierzyły w siebie i swoje możliwości. Wiem, że takim zachowaniem im w
tym nie pomogę. Tylko co z tego, że dochodzę do takich wniosków, kiedy
jest już po wszystkim?...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz