piątek, 29 kwietnia 2011

52. Optymistka w pracy - z archiwum


No to jest.
Praca. Nigdy nie musiałam o nią walczyć ani się szczególnie starać, dana mi była niemal od zawsze. Podano mi ją na tacy z całkiem miłym comiesięcznym załącznikiem. Najpierw było zlecenie, potem etat, macierzyński, wychowawczy, 3/4 etatu, znów macierzyński i wychowawczy, potem pół etatu, firma zawsze szła mi na rękę i to nawet z własnej inicjatywy! A za jakiś czas ma być... awans. Każdy by się cieszył, no nie? I brał bez zastanowienia.
A ja się właśnie zastanawiam.
Gdy kiedyś tam kiedyś, dawno temu rozmawiałam z kimś o pracy mówiłam, że ja to nigy za biurkiem! Że ja muszę w ruchu! Aktywnie i już! Bo za biurkiem zginę. No niby żyję, nie zginęłam. Grzeję fotel i macam klawiaturę, póki co, 4 godziny dziennie.
Zawsze mówiłam, że muszę z ludźmi, bo sama to nie, nudno i w ogóle. A teraz najchętniej zamknęłabym drzwi na 4 spusty i wywiesiła kartkę "Nie przeszkadzać!". Się nie da. Robota z ludźmi i to najczęściej upierdliwymi.
No co ja będę dalej ściemniać. Boję sie, że nie dam rady. Momentami ogarnia mnie wręcz paniczny strach przed tym, co ma być. Najbardziej chyba gryzie mnie to, że współgrzejący fotele będą mnie robić w tzw. balona a ja tego nie zauważę i pozwolę się w tego balona robić. Jestem w tej firmie chyba najmłodsza, mam najkrótszy staż pracy, są tacy co wiedzą sporo więcej ode mnie, a ja mam być służbowo ponad nimi, wydawać polecenia, egzekwować, współpracować. To się w ogóle da zrobić? Bo jaki ja będę mieć autorytet? Jak go zbudować? I jak to zrobić, by nie skwasić w sumie niezłej atmosfery, która tam teraz panuje? Takich pytań kłębi mi się we łbie jeszcze tysiące, miejsca na blogu by nie starczyło. Nie wiem też jak zapanować nad swoją przypadłością pt: "gdy się zestresuję (bo np. klient się na mnie drze), stoję jak cielę i niewiem co powiedzieć, bo wyłącza mi się porces myślowy". To nie będzie miało prawa się wydarzyć, gdy dostanę stanowisko.
Z tych i wielu innych powodów zastanawiałam się już nie raz, czy nie rzucić tej roboty i nie szukać czegoś innego. Tylko CZEGO. A jak byłoby gorzej? Poza tym jest czystą głupotą rezygnować z roboty w obecnych czasach, no nie? No i mimo wszystko, plusów tej roboty jest chyba więcej niż minusów.
Boję się bardzo, że jeśli już się zdecyduję na zmianę, to nie poradzę sobie ze stresem z tym związanym i ucierpią na tym najbliżsi, a ja sama wpadnę w jakąś beznadziejną deprechę, z której będzie strasznie ciężko się wykaraskać (w marcu było blisko, serio).
Chwilowo mam lepsze dni i moje podejście jest takie, że wezmę to stanowisko. Jeśli dam dupy i mi podziękują to trudno. Przynajmniej bedę mieć w papierach ten awans. I na tym zakończę, by nie zmienić zdania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz